prof. Waldemar Priebe
Międzynarodowa Nagroda Zaufania „Złoty Otis” 2018
Rozmowa z prof. Waldemarem Priebe z MD Anderson Cancer Center (University of Texas).
Jak to się stało, że wyjechał Pan z Polski?
Po zrobieniu doktoratu z chemii wyjechałem na stypendium do USA. Pracowałem wcześniej w PAN, wyjazd na stypendium był jedną z możliwości rozwoju kariery. Polska chemia zawsze była wysoko ceniona na świecie. W Stanach zaskoczył mnie stan wojenny. Uważaliśmy z żoną, że długo nie będzie trwał, liczyliśmy, że wrócimy do Polski. Nic się jednak nie zmieniało. Po zakończeniu stypendium zdecydowałem się zostać w Stanach i aplikować tam o pracę – w konkurencyjnym amerykańskim środowisku – na stanowisku profesora, początkowo jako assistant professor chemii medycznej (tzw. tenure track). Pozycja wymaga założenia własnego, niezależnego laboratorium i wykazania się w ciągu następnych lat (ale nie dłużej niż 7 lat) osiągnięciami gwarantującymi otrzymanie nieusuwalnej pozycji (tenure). Dla wielu osób jest to trudna przeszkoda. Szczęśliwie udało mi się również przejść przez następne etapy „Associate Professor” i „Professor” – odpowiednik polskiego profesora zwyczajnego.
Od początku interesowały mnie leki przeciwrakowe i były przedmiotem moich badań. Cały czas utrzymywałem bliskie związki z Polską. Przez moje laboratorium przeszło kilkadziesiąt osób z kraju. Również w Polsce otrzymałem tytuł profesora zwyczajnego.
Co uważa Pan za swój największy sukces?
Żona i trójka dzieci: córka Anna jest ginekologiem-onkologiem, syn Krzysztof skończył prawo oraz MBA, najmłodsza córka studiuje. Jestem z nich dumny. Żona, też z tytułem doktora, będąc adiunktem na Wydziale Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, zdecydowała się również na wyjazd do Stanów i podjęła bardzo ciekawą pracę w MD Anderson na wydziale onkologii dziecięcej.
A sukces zawodowy?
Nie byłem nigdy nastawiony na sukces. Najważniejsze dla mnie jest zadowolenie z pracy, z tego, że mogę robić to, co lubię. W moim laboratorium zajmujemy się opracowaniem nowych leków. Już 5 naszych odkryć weszło do badań klinicznych na ludziach. Można by powiedzieć, że jest niewiele laboratoriów na świecie, które mogą pochwalić się takimi osiągnięciami. To znaczy – nie mówię o dużych firmach farmaceutycznych, które mają duże laboratoria, gdzie pracują setki lub tysiące osób. Jeśli jednak popatrzymy na tzw. PI – principal investigator – czyli naukowca prowadzącego własne laboratorium, to nie znam drugiego takiego laboratorium jak nasze, z którego 5 oryginalnych leków weszło do badań na ludziach, a 2 kolejne są w fazie przygotowań do rozpoczęcia badan klinicznych. Te leki były przez nas odkryte i opracowane, wywodziły się z naszych pomysłów.
W Polsce często słyszy się, że opracowanie nowego leku to miliardy dolarów. Dlatego w Polsce nowe leki nie powstają, bo nikt może przeznaczyć takiej kwoty na odkrycie jednego leku.
Jest to tylko częściowa prawda. Koszty są znaczne, ale nikt nigdzie na świecie nie daje nikomu grantu na choćby 1 miliard dolarów, by odkryć lek. Opracowanie leku wiąże się z wielostopniowym procesem, który rozkłada się na szereg lat. Na każdym etapie rozwoju leku otrzymuje się finansowanie odpowiednie dla danego etapu, po spełnieniu oczywistych wymogów. Pozytywne zakończenie każdego etapu prowadzi do zwiększenia wartości projektu i stwarza możliwości otrzymania odpowiedniego finansowania.
W Polsce powinniśmy się tym zająć?
Jak najbardziej! Biotechnologia jest gałęzią nowoczesnego, naukowo zaawansowanego przemysłu, którego produkty są wokół nas. Jest i będzie ciągła potrzeba nowych produktów. Musimy jak najszybciej zbudować w Polsce podstawy prowadzące do utworzenia silnego przemysłu biotechnologicznego. Początkowy cel: bądźmy liderami biotechnologii w Europie Środkowej. Zbudujmy zagłębie przemysłu biotechnologicznego w oparciu o odkrycia dostępne na całym świecie, a przede wszystkim w USA. Konieczne jest zbudowanie infrastruktury przygotowanej na wchłonięcie i rozwijanie nowych pomysłów i produktów. Młode osoby, naukowcy, lekarze powinni mieć szansę na pozostanie w kraju i rozwijanie kariery w oparciu o współpracę. Nie czekajmy, czas działać, mądrze i skutecznie!
Kiedy leki opracowane w Pana laboratorium będą leczyły ludzi? Kiedy zostaną wprowadzone na rynek?
Już leczą ludzi, tylko na razie znajdują się na różnych etapach badań klinicznych. Proces opracowania nowego leku to około 15 lat. A jeśli dysponujemy mniejszymi funduszami, to nawet dłużej. Jednym z naszych leków jest lek na ostrą białaczkę szpikową – doszedł już do drugiej fazy badań klinicznych. To lek dla pacjentów, którzy mają nawrót choroby, nie odpowiadają już na klasyczne terapie. My mamy znaczące odpowiedzi na lek we wstępnych badaniach klinicznych. Jego badania kliniczne są prowadzone w USA, jednak chciałbym, żeby firma, która zainwestowała w rozwój tego leku i kupiła od nas licencję, robiła również w Polsce równoległe badanie kliniczne. Firma złożyła wniosek o rozpoczęcie takich badań w Polsce, mamy już wybrane ośrodki, w których moglibyśmy je przeprowadzić.
Mamy również zamiar zacząć w Polsce badania pierwszej fazy leku, który można zastosować w chłoniaku z komórek T, manifestującego się w skórze, dlatego te osoby trafiają początkowo do dermatologów. Chorzy mają bardzo nieprzyjemne objawy, wysoce utrudniające życie. Przygotowaliśmy lek, związek chemiczny, który na tym etapie rozwoju choroby można podawać miejscowo na skórę w postaci kremu.
Ile lat dzieli nas od rejestracji pierwszych Pana leków?
Jeśli chodzi o lek na białaczkę, który obecnie znajduje się w drugiej fazie badań klinicznych, to wszystko zależy od tego, jaki procent pozytywnych odpowiedzi chorych na lek będziemy mieć w tej fazie badań. Jeśli byłoby 40 proc., to być może udałoby się go zarejestrować w przyspieszonej procedurze, wtedy pojawiłby się za mniej więcej 2 lata. Jeśli procent odpowiedzi byłby mniejszy, to trzeba przejść do fazy trzeciej, co może potrwać ok. 4 lat. Jednak jeśli odpowiedzi byłyby słabe, rzędu 10 proc., to może się zdarzyć, że firma sponsorująca badania kliniczne w ogóle z niego zrezygnuje. Wtedy jednak również ważne będzie to, czego dowiemy się z tych badań. Może to posłużyć przy opracowywaniu kolejnego, ulepszonego leku.
W USA wchodzimy do badań z kolejnym lekiem na glejaki. Powoduje on nie tylko śmierć komórek nowotworowych, ale również aktywizuje układ immunologiczny. Jeśli chodzi o glejaki, to udało nam się do tej pory opracować kilka leków. Jeden z nich jest nawet po fazie pierwszej badań klinicznych. Już w fazie pierwszej mieliśmy bardzo dobre odpowiedzi, jedna z osób nie ma nawrotu choroby już ponad 5 lat.
Próbuje Pan rozwinąć współpracę naukową między Polską a Stanami. Jak wyglądają plany tej współpracy?
Od lat chcę doprowadzić do zwiększenia współpracy naukowej między Polską a USA, ponieważ najbardziej zaawansowaną naukę w globalnej skali tworzy się w USA. A Polska jest bardzo interesującym krajem dla Stanów – również dlatego, że Amerykanie są tu lubiani, co choćby pokazała ubiegłoroczna wizyta w Polsce prezydenta Donalda Trumpa.
Zaczęliśmy od tworzenia w Polsce siostrzanych instytucji – z MD Anderson Cancer Center, największym ośrodkiem leczenia raka na świecie, które zatrudnia ponad 21 tys. osób. Mieścimy się w teksaskim Centrum Medycznym, które zatrudnia ponad 100 tys. osób i dysponuje rocznym budżetem ponad 25 mld USD. Pod wieloma względami, także finansowym, to największe centrum medyczne na świecie. W Polsce zainicjowałem utworzenie siostrzanych instytucji zrzeszonych w konsorcjum Centrum Chemii, Biologii i Medycyny Translacyjnej Polska. Instytucje te to Centrum Onkologii w Warszawie z oddziałami w Gliwicach i Krakowie, Instytut Biochemii i Biofizyki PAN, Politechnika Śląska w Gliwicach, Instytut Hematologii w Warszawie, Instytut Medycyny Doświadczalnej i Klinicznej PAN.
Chcemy stworzyć szeroką ramę dla takiej współpracy, dlatego spotykałem się w tej sprawie wielokrotnie, np. z prezydentem Andrzejem Dudą, marszałkiem Senatu Stanisławem Karczewskim, członkami polskiego rządu, posłami, senatorami, z prof. Piotrem Czauderną z Narodowej Rady Rozwoju.
Co możemy zyskć na współpracy polsko–amerykańskiej?
Chcemy uruchomić programy bezpośredniej współpracy między Polską a USA. Byłbym szczęśliwy, gdyby doszło do utworzenia proponowanego przeze mnie programu Top 100 Oncologists, który umożliwiłby wykształcenie w USA około 100 onkologów w ciągu najbliższych 5 lat. Jest na to duże otwarcie w MD Anderson. Jeśli to się uda, będziemy mieć onkologów, którzy zmienią oblicze polskiej onkologii. Nawiążą bardzo bliskie kontakty z najlepszymi ośrodkami klinicznymi i naukowymi, przeniosą najlepsze wzorce leczenia nowotworów do Polski, do polskich pacjentów.
Nie zostaną w Stanach?
Nie zostaną, bo jeśli za ich kształcenie płaci polski rząd, to są zobowiązani do powrotu. Nikt ich w Stanach nie zatrudni. Oczywiście, trzeba im tylko zapewnić w Polsce dobre warunki, by mogli wrócić i nie zostali tu zmarginalizowani. Jeśli jednak będzie ich w Polsce 100, to nie dadzą się zmarginalizować, będą ze sobą współpracowali.
Równoległym pomysłem jest stworzenie w Polsce instytucji, która będzie się zajmowała badaniami podstawowymi nad rakiem. Chodzi o powołanie instytutu badań podstawowych i translacyjnych nad rakiem. Myśleliśmy o utworzeniu środkowoeuropejskiego centrum badań nad rakiem: niezależnej instytucji, która byłaby otwarta dla wszystkich instytucji w Polsce – i nie tylko w Polsce, ale też w całej Europie Środkowej. Polska chce być liderem w Europie Środkowo-Wschodniej, czemu nie mielibyśmy być również liderem naukowym? Ta instytucja mogłaby współpracować z MD Anderson, rozmawialiśmy też o współpracy z Uniwersytetem w Lozannie. Warto byłoby pomyśleć jeszcze o współpracy z innymi ważnymi instytucjami zajmującymi się rakiem, np. z Instytutem Karolinska lub z Uniwersytetem w Heidelbergu.
Możemy to też powiązać ze stworzeniem w Polsce laboratoriów bliźniaczych dla wyróżniających się naukowców pracujących poza granicami kraju.
Wykształćmy tu, w Polsce, młodych ludzi i dajmy im tu możliwości rozwoju. Będą chcieli tu pozostać, gdy będą widzieli przed sobą takie szanse.
Rozmawiała Katarzyna Pinkosz